pink panther pink panther
6066
BLOG

Obalanie polskich pomników. Kieżun “obalony”. A Giedroyć ?

pink panther pink panther Społeczeństwo Obserwuj notkę 85

Serca i umysły Polaków i tak już znękane nieustannym bombardowaniem a to „dzikimi wypędzeniami Niemców przez Polaków”, a to „Jedwabnem” , a w ostateczności „prześladowaniem mniejszości” dostały od jednego z tych „tygodników opinii” skrojonych wedle śp. Stanisława Barei – „na nasze możliwości a to nie jest nasze ostatnie słowo” – pięścią w nos.

 

Oto na okładkę rzucili „wybitni twórcy rynku opinii” – twarz Człowieka, który spogląda/ł na Warszawę ze ścian Muzeum Powstania Warszawskiego. I który dożył sędziwego wieku lat 92 po torturach na Gestapo, zsyłce na pustynie środkowej Azji, więzieniach UB, morderczych walkach w Powstaniu Warszawskim i po ciężkiej wieloletniej pracy nad „ucywilizowaniem” choć trochę polskiego zarządzania przemysłem w warunkach komunistycznego szaleństwa.

 

Z wiadomym przesłaniem: „On też”. „On też był konfidentem”.

 

Pobieżna analiza dostarczonych  przez panów Cenckiewicza i tego drugiego, za zezwoleniem, a nawet z poparciem, jak rozumiem, obecnych władz IPN tego „dzieła”, dokonana  przez pana Rocha Baranowskiego – pokazała, iż jest to kiepski materiał poznawczy, za to niezła próbka manipulacji i konfabulacji. Zasilonej szczerą wiarą autorów, że są w stanie „wstrząsnąć” autorytetem tego Człowieka a nawet ten autorytet „obalić”. A wszystko obficie podlane obłudnymi zapewnieniami , iż „oni tak muszą z uczciwości” i dla „uczciwości”.

 

Jak rozumiem, żeby „prości Polacy”, za jakich mają nas panowie redakcja „Do Rzeczy” nie mieli już wątpliwości, że nie ma potrzeby szanować profesora Kieżuna i tego Jego całego Powstania Warszawskiego czy czego tam jeszcze, co On reprezentował. Honoru, Boga i Ojczyzny czy jakoś tak. I jego opisu zniszczenia Polski po 1989 r.

 

I w razie jakby znowu zaczął krytykować „umiłowanych przywódców” tzw. polskiej sceny politycznej za to, że wyprzedali wszystko Niemcom i innym oraz zaprzepaścili nawet ten przemysł, który wybudowali niezgułowaci komuniści i że wypędzili w ten sposób parę milionów najzdolniejszej młodzieży na poniewierkę po świecie – TO PAMIĘTAJCIE – „to jest ten facet, co współpracował z bezpieką”.

To jakie on ma prawo mówić, że wyprzedaż majątku Niemcom jest zła. To jakie on ma prawo mówić, że POLACY ZASŁUGUJĄ NA WIĘCEJ!!!???

 

Rozumiecie Państwo ten kontekst? To jest bieżąca polityka a nie żadne „podnoszenie sprzedaży”. Bo w końcu po co komu fałszywy „Tygodnik Powszechny”, który wedle wszelkich praw ekonomii i rynku nie ma prawa „wychodzić” – a „wychodzi” i to bardzo regularnie, udając tygodnik katolicki.

 

Od jakiegoś czasu podjęte zostały jeszcze silniejsze próby tresury naszych umysłów wedle klasyka, który proroczo przewidział możliwość takiego rozwoju wypadków- niejakiego pana Orwella.

 

Oto nagle nie wypada a nawet nie wolno pod karą śmierci cywilnej i honorowej upominać się o pamięć i sprawiedliwość dla setek tysięcy pomordowanych na Wołyniu Polaków – przez ukraińskich nacjonalistów – za wiedzą i zgodą obu okupantów. I ksiądz Isakowicz -Zalewski „zostaje wykreślony z panteonu”. Już „nie jest pomnikiem narodowym”.

 

To jakie zostały nam „pomniki narodowe – po „krytycznej analizie” „zatroskanych demokratów” i „europejczyków” ?

 

No został jeszcze Jerzy Giedroyć, bo to panie „koncepcja jagiellońska”. Taki pomnik został dla nas skrojony i tego „pomnika” mamy się „trzymać”. Z całym dobrodziejstwem inwentarza.

 

Na przykład z jego sentymentem do „dobrych Ukraińców” i do „ograniczania polskiego imperializmu wobec mniejszości”. Konkretnie : ukraińskiej, litewskiej i białoruskiej. Żadnego „imperializmu” „bo oni mają aspiracje”. Z definicji słuszne.

 

„Książę Giedroyć” i jego „genialną koncepcję” jako „lekarstwo” na „wszelkie polskie choroby” – zapisują nam gorliwie różni kandydaci na autorytety a najgorliwiej – sieroty po Stalinie.

 

Poza tym „książę” jest bardzo na czasie jako takie „patriotyczne LBTG” z tymi swoimi kumplami i „wylansowanymi talentami”. No to i Krytyka Polityczna chętnie go nam „zapisze na zdrowie”.

 

Więc kiedy się marszczymy na te czarno-czerwone flagi na Majdanie i te hasła oraz pomniki Bandery „w każdej wsi” – to dostajemy prztyczka w nos, bo widać, że nie rozumiemy zupełnie, o jak wielkie rzeczy chodzi, jakie stawki są w grze. A my tu o tych 200 tysiącach trupów , w większości nie wiadomo gdzie pochowanych. W sumie detal. Tu trzeba, panie , Rosję demontować. Przy pomocy Beni Komołojskiego, „czekoladowego” Poroszenki i nowego „kandydata na prezydenta Rosji” (jakby było trzeba, to „już się zgłosił”  w „Le Mondzie”) pana Chodorkowskiego oczywiście. Pan Chodorkowski jako „wcielenie Natalii Gorbaniewskiej” – to jest może ekscentryczne – ale jakże realistyczne. Idea jagiellońska to się nazywa.

 

No więc jak tak sobie „obalamy powstańcze autorytety” i „demolujemy ostatnie narodowe pomniki” to proponuję zadumać się chwilę nad takim „geniuszem strategii i taktyki”, który w 2 lata po zakończeniu najbardziej krwawej wojny i okupacji Polski w historii -  wydaje dla władz alianckich (a chyba konkretnie Kanady lub USA) opinię „fajnego faceta”, który „miał się zachować w czasie wojny świetnie” – człowiekowi, który za wiedzą i zgodą gubernatora okupacyjnego Hansa Franka – ogłosił pod auspicjami swej organizacji – nabór do 14 ukraińskiej Dywizji Waffen SS Galizien i patronował „jej trudom” aż do końca a nawet potem.

 

Tak właśnie uczynił nasz „pomnik narodowy” Jerzy „Książę” Giedroyć w sprawie „nieco skłopotanego” swą sytuacją powojenną pana profesora geografii Wołodymira Kubijowicza, nacjonalisty ukraińskiego, który przed IIWW uporczywie wmawiał polskim kolegom geografom , że zaniżają udział procentowy mniejszości ukraińskiej na terenach Polski. W czasie wojny ukraińsko-polskiej o Lwów pan Kubijowicz obsługiwał ukraińską armatę i z zemsty za to Polacy pozwolili mu zrobić na Uniwersytecie Jagiellońskim: studia, doktorat i habilitację oraz pozwolili na pracę nauczycielską i potem karierę naukową.

 

W czasie okupacji niemieckiej był szefem Ukraińskiego Centralnego Komitetu w Krakowie, który oficjalnie zajmował się działalnością pomocową dla ukraińskich ofiar wojny a faktycznie podjął w imieniu nacjonalistycznych organizacji ukraińskich  na terenach okupowanych Rzeczpospolitej Polskiej współpracę z władzami niemieckimi na wszelkich możliwych poziomach. Z wojskowym włącznie.

Jakich zbrodni dopuściła się 14 Ukraińska Dywizja SS Galizien na Polakach – nie potrzeba przypominać. Jest to opisane dość szczegółowo w różnych pamiętnikach i dokumentach.

Był to horror. Nawiasem mówiąc – żołnierze tej Dywizji składali przysięgę na wierność Hitlerowi- nie Ukrainie.

 

I teraz mamy mały problem: książę Giedroyć od ucieczki z Polski do Rumunii w 1939 r. – i wyjazdu na Bliski Wschód przy pomocy ambasady brytyjskiej w Rumunii – nie był już nigdy w Polsce. W szczególności nie był za okupacji w Polsce.

Jak zatem mógł był poręczyć wobec jakichś organów czy autorytetów alianckich za pana Kubijowicza – tuż po wojnie, posiadając wiedzę o tym, czego Polacy doświadczyli pod obiema okupacjami?

 Pan profesor Kubijowicz odwdzięczył się „Księciu” specyficznie - serce swoje i wdzięczność po wojnie oddając panu majorowi Wolfowi- Ditrichowi Gajke, który był jednym z dowódców niemieckich Dywizji SS Hałyczyna i „przeszedł z nią szlak bojowy”, który zakończył w obozie jenieckim u Brytyjczyków , pracowicie przekształcając „zapiski bojowe” w 1947 r.  w zgrabną książeczkę. Która staraniem pana Kubijowicza została wydana w języku ukraińskim z jego przedmową. Tytuł tego dzieła to „Sie wollten die Freiheit” czyli „Oni chotieli swobody” czyli „Oni pragnęli wolności”. A po ukraińsku pojawiła się w roku 1970 pod tytułem „УкраинскаяДивизия"Галичина".Историяформированияибоевыхдействий(1943-1945)" czyli „Ukraińska Dywizja Hałyczyna. Historia formowania i dokonań bojowych (1943-1945).

 

Należy częściowo usprawiedliwić Giedroycia, bo i generał Anders nie był bez winy. Okazuje się, że wystąpił on do władz alianckich o niewydawanie ukraińskich żołnierzy SS-Galizien – władzom sowieckim, na podstawie tego, iż w 1939 r. byli oni obywatelami RP. Co mogło być prawdą ale nie musiało, albowiem w dywizji tej służyli też obywatele ZSRR i z terenów Słowacji.

. No i kiedy po jakimś czasie tzw. władze polskie na uchodźctwie próbowały oskarżać „absolwentów” SS Hałyczyna przed Aliantami o masowy mord polskiej ludności cywilnej w jednej ze wsi (Huta Pieniacka?) – to było „po ptokach”.

 

Czy ta ślepa wiara „w porządnego pana Kubijowicza” wiązała się z faktem, iż Giedroyć utrzymywał przed wojną stosunki z rodziną Stempowskich? Tak się składa, iż starszy pan Stempowski poza tym, że przez ponad dekadę był jakimś „ober-masonem na Polskę” (rytu szkockiego)aż do delegalizacji w 1938 r. (głównie chodziło o tzw. loże niemieckie), to jeszcze w latach 1920-1921 był członkiem rządu ukraińskiego i zagorzałym adwokatem tzw. ‘sprawy ukraińskiej” bez względu na okoliczności. Na przykład takie, że Ukraińcy prowadzili jeszcze w 1923 r. gigantyczną antypolską kampanię w USA i generalnie w krajach anglosaskich, z biskupem Szeptyckim na czele.

 

Mogła to być wielkopańska fanaberia, bo do 1916 r. Stempowski miał 3 spore wsie w rejonie sienkiewiczowskiego Chreptiowa i dobrze prosperującą gospodarkę. Coś tam uratował z „pożogi”, bo w Warszawie żył „na stopie ”a i synom „nie żałował”. I kochance.

 

O klimacie duchowym tej rodziny może świadczyć taki detal, że kiedy jego znany syn Jerzy wybrał się na „obowiązkowy” objazd Europy w ramach dokształtu i w  Szwajcarii musiał wpisać w hotelu informację o wyznaniu – to wpisał jako „wyznanie” -  „wolterianin”. Bardzo był z tego dumny i w tej Szwajcarii dodatkowo zaczął aspirować do jakichś wyznań muzułmańskich, które miały mu pomóc w czasie wojny w szmuglowaniu różnych przedmiotów przez granicę. Na przykład jakichś raportów wywiadowczych.

 

I co ciekawe „dziedzicowi Stempowskiemu” władze komunistyczne wydały we Wrocławiu we wczesnych latach 50-tych jakiś jeden czy dwa tomy wspomnień, być może na prośbę Marii Dąbrowskiej, która była jego „damą serca” w miejsce żony „zaordynowanej” mu przez ojca lata wcześniej i za dyspensą papieską, bo to bliska kuzynka była. Według docenta wiki- „po wojnie zajmował się działalnością literacką i wydawniczą”.

To by było „na tyle” jeśli chodzi o „wybiórczość prześladowań polskich patriotów”: Kieżunów- nacjonalistów – na pustynię Kara-Kum i niech zdychają (i 99% „zdechło”), a „postępowych dziedziców-masonów” – do pisania wspomnień ku nauczaniu zapyziałego ludu żyjącego w katolickiej ciemnocie.

 

Tak więc w cieniu bogatych i świetnie wykształconych „młodych panów z Podola”, różnych Bocheńskich, Stempowskich –przed wojną   kręcił się urzędnik ministerialny i redaktor gazet Jerzy Giedroyć, ogólnie jeszcze niezbyt zniechęcony do „polskiego imperializmu”. Za to aspirujący do ważnych osób i elitarnych środowisk. Potem kręcił się w rejonach dyplomatycznych i alianckich.

A po wojnie  wydawał różne osądy i miał różne poglądy. Na przykład notorycznie miał pretensje do Kościoła Katolickiego, w szczególności polskiego a już w zupełnej szczególności do Prymasa Wyszyńskiego.
I miał talenty towarzyskie, bo umiał wokół siebie zgromadzić takie indywidualności jak „Kot” Jeleński czy Miłosz (broniony przed całym światem mimo ostrzeżeń ludzi z polskiego przedwojennego kontrwywiadu) jak również pan Gombrowicz. Takie „patriotyczne LBTG”.

 

Pan Jerzy Giedroyć został wywindowany na piedestał „giganta intelektu politycznego”, który to geniusz musiał mu się objawić w formie jakiegoś nadnaturalnego natchnienia, albowiem w IIRP zajmował bardzo poślednie stanowiska w administracji państwowej, a to w ministerstwie rolnictwa a to w ministerstwie przemysłu. Lub nosił teczkę za jakimś ministrem. Nie tyle pochłaniała go praca, co wydawanie gazet wraz z kolegami –ziemianami, z tym, że oni „mieli ziemię” a on niekoniecznie, bo był synem aptekarza z Mińska. Za to miał podobno jakichś średniowiecznych przodków – kniaziów,  czym się strasznie pysznili „za niego” różni wielbiciele a najwięcej potomkowie tych, co różnych „polskich kniaziów” w 1939 -1945 dokładnie wykosili niejednokrotnie własnymi rękami.

 

 Całe życie też uwielbiał go inny „wielki autorytet” serwowany nam nieco bardziej dyskretnie, pan Bohdan Osadczuk ”ukraiński patriota”, który lata wojny i okupacji Polski poświęcił na studia na Berlińskim Uniwersytecie czy podobnym niemieckim naukowym przedsięwzięciu. Zapewne siedział w jakimś specjalnym kącie przeznaczonym dla „anty-nazistów”.

 

 

Po wybuchu wojny Giedroyć został sekretarzem Rogera Raczyńskiego, aby w tajemniczy sposób zaprzyjaźnić się „z ambasadą brytyjską” w Rumunii, która to ambasada zapałała do niego takim afektem, iż sama przerzuciła do go Stambułu i potem do Brygady Karpackiej, w której został kaowcem.

Oczywiście walczył w Tobruku i nikt mu nie odmawia zasług bojowych, ale już późniejsze „wykupienie z rąk Korpusu Instytutu Literackiego” we Włoszech i przeniesienie go do Paryża – to jest jedna z tych ciekawych spraw, w których najbardziej tajemniczą sprawą są pieniądze.

 

 

I dlatego jest rzeczą oczywistą, że taki Witold Kieżun, który co prawda bywał w Maison-Laffitte okazjonalnie, aby „zaczerpnąć patriotycznego natchnienia”, którego w domku pod Paryżem było co niemiara, no ale jak widzimy dzięki panom z IPN - przecież ‘współpracował z SB”, więc  to jest żaden autorytet w porównaniu z „Księciem Giedroyciem”, który przy pomocy: Miłosza, Jeleńskiego, Gombrowicza i Stempowskiego gotował się do „demontażu państwa sowieckiego” głównie dając świadectwa moralności patronom banderowców.

 A i sama Agnieszka Osiecka do niego przyjeżdżała, aby z nim wspólnie walczyć przeciwko komunie. Nie mówiąc o nadredaktorze.

 

Czy Jerzy Giedroyć reprezentował tzw. przeciętnego Polaka nienawidzącego komuny i uciemiężonego przez nią? Jego aspiracje, wartości i marzenia? Jego interesy polityczne, gospodarcze i geopolityczne? Jego religię, ideały, styl życia? Absolutnie NIE. Ale co ciekawe bardzo był lansowany przez „środowisko” pana Michnika i panów Smolarów. Wydaje się, ze to z nimi miał więcej wspólnego niż z nami.

 

Nie twierdzę, że chciał źle. Mnie się po prostu wydaje, że jego faktyczny wpływ na sprawy, zwłaszcza wśród tzw. narodów ZSRR – był nikły lub żaden. Czego dowodem jest to, że Ukraińcy natychmiast się na niego wypięli, jak tylko załatwił im to, czego potrzebowali: świadectwa moralności. Tzw. dysydenci spośród „mniejszości” w ilościach laboratoryjnych pojawiali się i znikali a po 1989 r. nowe kraje – powstałe na ziemiach wschodnich I Rzeczpospolitej – zostały opanowane po prostu przez postkomunistów z moskiewskiego nadania. Cała ta „koncepcja jagiellońska” polegająca na tym, że mamy się podlizywać Ukraińcom odmawiając SOBIE np. praw do Lwowa – to absolutna klęska wobec faktu ich nieustającej agresji i eskalacji żądań. Litwini to kolejna porażka, ale kto w domu powieszonego rozmawia o sznurze? Przecież wiadomo, że „najgorsi są narodowcy”.

A już „najgorsi-z-najgorszych” to ci, co przypominają, że Polakom też przysługuje „prawo do prawa” a obecność państwa polskiego na określonych terytoriach wraz z jego administracją, wojskiem, gospodarką, językiem i ogólne kulturą – to nie jakaś aberracja czy kaprys przyrody – tylko STAN PRAWNY, zakłócony przez wrogie i NIELEGALNE zachowania innych państw.

I to można naprawić a przynajmniej brać pod uwagę jako możliwe i wykonalne z korzyścią dla wszystkich; przede wszystkim zaś dla tych „mniejszości z aspiracjami”, które dzisiaj dogorywają pod butem postkomunistycznych oligarchów.

 

I my się dziwimy, że „państwa polskiego dzisiaj w zasadzie nie ma” , co potwierdził niemal notarialnie bo na nagraniach – minister polskiego rządu. Skoro przez dekady praliśmy sobie mózgi a sowieccy nadzorcy naszych okupantów tylko zacierali ręce.  Niemcy mają oficjalnie stan granic z 1937 r. – i żaden nasz minister spraw zagranicznych, z „bohaterem z Afganistanu” nawet się nie zająknął.

I dlatego pojawienie się jakiegokolwiek człowieka, który przyciąga uwagę obywateli i prosto mówi o tym, co się tak naprawdę wydarzyło po 1989 r. – niepokoi wszystkich beneficjentów „układów w Magdalence”.

 

I dlatego prof. Witold Kieżun jest wiarygodny i to co pisze i mówi jest dowodem na jego polityczny autorytet a Jerzy Giedroyć – okazał się jedynie wygodnym batem na Polaków i ich aspiracje. A wpływu po 1989 r. nie miał na cokolwiek. Za to wszyscy ci krętacze, kombinatorzy, paserzy polskiego mienia – robili sobie z nim zdjęcia jak z niedźwiedziem na Krupówkach.

 

PS. A wracając do tych „kniaziów Giedroyciów”, co to mieli dawać jakąś „historyczną nominację na reprezentację” to jest niezła operetka w stylu „Niemcewicz od przodu i tyłu”. Nie wiadomo co prawda, co robili „kniaziowie” w średniowieczu, ale zupełnie nieźle wiadomo, co niektórzy ludzie o nazwisku Giedroyć wyprawiali w XVIII w czasach upadku I RP.

Jeśli to kuzyni, to winno to dać do myślenia. Oczywiście byli i sympatyczni Giedroycie herbu Hippocentaurus, jak choćby Tadeusz Giedroyć , ziemianin ur. na Białorusi, żołnierz Korpusu Dowbór Muśnickiego, senator II RP, aresztowany i torturowany a następnie zamordowany przez NKWD w trakcie ewakuacji po napaści Niemiec na ZSRR.

Ale już Romuald Giedroyć mimo pięknej karty wojskowej (Konfederacja Barska, Powstanie Kościuszkowskie), zesłanie do Archangielska -  skończył jako awansowany na stopień generalski przez cara Aleksandra I jako lojalny poddany rosyjski.

A „kuzyni”(?) Jan Stefan i Józef Arnulf – to „zupełna porażka”. Pierwszy został biskupem żmudzkim w 1778 r.  jako zaufany samego biskupa Massalskiego –ale przede wszystkim króla Stasia i Rosjan a w szczególności Repnina. Wyróżnił się chciwością i promowaniem kuzynów i jako ‘”człowiek z listy Bułhakowa” a skończył jako ten , który po Powstaniu Kościuszkowskim kazał aresztować podległego sobie księdza krytykującego carycę Katarzynę II. I dostał gratulacje od tego Repnina.

Nie gorszy był Józef Arnulf – bratanek Jana Stefana. Też został księdzem i „cudownym dzieckiem” w hierarchii – jeszcze jako alumn seminarium – został kanonikiem. Wcześnie też został tytularnym biskupem jakiegoś egzotycznego miejsca. Uwieńczył karierę w 1795 r.jako delegat Księstwa Żmudzkiego do carycy Katarzyny, za co został nagrodzony diamentowym krzyżem. A wisienką na torcie było powołanie do prac w jakimś Komitecie Biblijnym – przez samego cara Aleksandra I. Przetłumaczył Biblię na język żmudzki.

 

Może zatem Ojciec-skromny  aptekarz z Mińska – to był całkiem niezły przodek. Zginął wraz z Żoną 5 sierpnia 1944 r. – niewykluczone, że z broni jednego z „dobrych Ukraińców z aspiracjami”.

 

 

PS2. Obecnie na Ukrainie pojawiają się tablice poświęcone Wołodymirowi Kubijowiczowi a opracowywana przez niego w Kanadzie wielotomowa Encyklopedia Ukrainy, wraz z opisem idyllicznych działań 14 Ukraińskiej Dywizji SS Hałyczyna jest fundamentem wiedzy historycznej dla świata anglosaskiego o terenach na wschód od Bugu w XX wieku.  A największym „dobroczyńcą” tego „intelektualnego wysiłku” pana Kubijowicza jest „milioner i filantrop” z Kanady pan Petro Jacyk, który jest obecnie „filarem społeczności ukraińskiej na wychodźstwie”. Wyjechał on był z Ukrainy i Europy zapewne dzięki temu „poświadczeniu Giedroycia i Andersa” i jest postacią publiczną w świecie naukowym Kanady jako „biznesmen”. Tymczasem do dzisiaj nikt nie zbadał, co ten młody w latach 1939 – 1945 lat pan robił na terenie Ukrainy w czasie okupacji sowieckiej i niemieckiej. Niektórzy piszą o nim, że „pomagał partyzantom”. Sądząc po powojennych ścieżkach życia , zapewne „partyzantom z OUN-UPA”. Na wydziałach nauk slawistycznych i o Ukrainie – sponsorowanych przez fundacje pana Petro Jacyka – pojawiają się również polscy młodzi naukowcy np. z UJ. Ciekawe, czy próbują uzupełnić białe plamy w życiorysie pana Jacyka „ukraińskiego biznesmena i filantropa”, który z „sierotki i pomocnika maszynisty” w 1939 r. – w 1950 r. był już poważnym właścicielem biznesu budowlanego.

 A jak klikniecie cyrylicą następujące hasło, to zobaczycie, kogo nam upychają dzisiaj jako "dobrych Ukraińców" "regulatorzy rynku medialnego"":

 Плакат Дивизии СС-"Галичина"

Ciekawski, prowincjonalny wielbiciel starych kryminałów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo