pink panther pink panther
7969
BLOG

Nagroda Nobla, dziki polski chłop, alfons z Argentyny i Varsovia Society.

pink panther pink panther Społeczeństwo Obserwuj notkę 113

Nagroda Nobla w dziedzinie literatury to było coś wielce prestiżowego i Polakom zdarzyło się na początku XX w. aż 2 razy.  Czasem jednak trzeba spojrzeć „na drugą stronę prestiżu” aby ocenić właściwie jego wartość.  O ile prześladowani chrześcijanie  w starożytnym Rzymie zostali przedstawieni „jak się patrzy” i do dzisiaj nawet ateiści zachwycają się ich heroizmem, obrazowo przedstawionym przez Henryka Sienkiewicza, to „polscy chłopi” a szczególnie „stary Boryna” zdecydowanie – nie mieli szczęścia do  „wizerunku”.

Nie ma co się oszukiwać. Władek Reymont,  niesłychanie utalentowany niskiej rangi  urzędnik Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, nie dość, że „zaległ na wieki” z poważnym jak na tamte czasy  długiem w wysokości 3 rubli za przewiezienie furmanką bagażu z samych Skierniewic do Warszawy przez poważnego gospodarza Jana Borynę z parafii Maków, ojca trzech dorodnych synów i męża  jednej, pięknej i gospodarnej Żony Jagny, to jeszcze go (wraz z rodziną) obsmarował ohydnie.

Zresztą obsmarował całą wieś Lipce i parę okolicznych jako siedlisko: nędzy, brudu, nieokiełznanego seksu , prób samobójczych, młodych kobiet zdradzających starych mężów i obojętnych proboszczów.

A pisał o katolickich chłopach, z których życzliwej gościny (bezpłatnej) korzystał wielokrotnie ten mały literat z ambicjami aktorskimi i zdecydowanie nieuporządkowanym życiem osobistym.

Bo to nie żonaty syn gospodarza Boryny oddawał się  zakazanym uciechom z młodą małżonką swego ojca, ale sam Władek Reymont  miał w owym czasie  wiele przyjemności z obcowania z młodą, piękną i namiętną małżonką samego zawiadowcy stacji Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej , niemłodego zresztą.
 

I tu otwiera się możliwa spiskowa interpretacja dziejów czyli pytanie, czy Władek Reymont otrzymałby Nagrodę Nobla, gdyby opisał „zakazany romans niższego urzędnika  Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej z małżonką zawiadowcy stacji” a tych chłopów jako statecznych, ciężko pracujących ludzi, mierzących rok kalendarzowy świętami katolickimi ze szczególnym uwzględnieniem  Pasterki w Wigilię Bożego Narodzenia, lanego Poniedziałku w Wielkanoc   i  dożynek z  okoliczną dziedziczką i dziedzicem – goszczących swoich  chłopskich sąsiadów wedle wieku, rangi i szacunku „okolicy”.

No więc moim zdaniem – on by tej nagrody literackiej  od protestanckiego i bardzo „otwartego” wówczas na „nieokiełznany seks u  katolików” Komitetu Noblowskiego – nie otrzymał.  Nie otrzymałby i już.

Henryk Sienkiewicz co prawda nie opisał „nieokiełznanego seksu chrześcijan w starożytnym Rzymie” ale z nawiązką „wynagrodził Komitet Noblowski” – „nieokiełznanym seksem starożytnych Rzymian”.  Jest ‘popyt” to jest  i „podaż”. A „lekko eugeniczny”Komitet Noblowski tamtych czasów wysyłał jasne sygnały: zapotrzebowanie na niekontrolowany seks „sfer zdegenerowanych”.

Generalnie  Polacy a zwłaszcza Polki  ze „sfer niższych” w ostatnich dekadach XIX w . i na początku wieku XX cieszyli się wątpliwą sławą bardzo „otwartych erotycznie”. Zwłaszcza na kontynencie południowo-amerykańskim a już szczególnie w Argentynie .A epicentrum tej szczególnej opinii – było w Buenos Aires, gdzie , nie bójmy się tej informacji, słowo „la polaca” nie oznaczało „Polki” tylko, sorry, q...rwę.
A dlaczegóż to, ktoś spyta. Przecież według badań socjologicznych polskiego konsula w Buenos Aires polscy emigranci stanowili na przełomie wieków 10% społeczeństwa argentyńskiego ale w statystykach kryminalnych stali znacznie „słabiej”- na  poziomie zaledwie – 3%.

Tę sprawę jeszcze przed wojną bardzo dramatycznie naświetlił reżyser Mieczysław Krawicz w roku 1929 r. w niesamowicie popularnym filmie pt. Szlakiem hańby, który opisywał zjawisko handlu żywym towarem do burdeli Ameryki Płd. Scenariusz napisał sam Anatol  Stern na podstawie jak się dziś mówi „pomysłu” dr prawa Antoniego  Marczyńskiego, niezwykle wziętego pisarza „popularnego” tamtych lat. Temat był „tak nośny”, że w roku 1930 pisarz Marczyński wydał powieść „W szponach handlarzy kobiet” a w 1938 r. reżyser Michał Waszyński nakręcił remake pt. „Kobiety nad przepaścią”

Po wojnie nikt do tego tematu nie wracał.  Tymczasem oba te filmy, mające być ostrzeżeniem dla miejscowych młodych piękności, podobnie jak książka, nie pokazywały właściwego oblicza zjawiska i  najliczniejszych jego ofiar.

A tymczasem ostatnio temat znów stał się popularny – za sprawą  argentyńskich feministek i amerykańskiego naukowca . One akurat nie zajmują się specjalnie powodami, dla których prostytutki w Argentynie są nazywane „la polaca” , podobnie jak  amerykański historyk.

Oni badają wstydliwy dla żydowskiej społeczności Buenos Aires ogólnie znany fakt, iż  praktycznie cały, niezwykle kwitnący do II WW  „przemysł burdelowy” oraz cały system dostarczania do niego świadomych a w większości nieświadomych – dziewcząt z Europy Środkowej – pozostawał niemal w 100% w rękach Żydów.

No ale mimo, że „interes był w rękach Żydów” a Polski „nie było” – do dzisiaj „q..wy” w Buenos Aires nazywane są „polaca” a nie „rusa” czy „alemana”.  Bardzo ciekawe.

Warto może  przypomnieć sobie o tym smutnym zjawisku tak dla zachowania jakiejś „symetrii” w postrzeganiu własnej historii Polaków, którzy dzisiaj muszą się zmagać z poczuciem winy za „pogrom w Kiszyniowie”, „pogromy w Białymstoku”  oraz najważniejszym – „pogromem w Kielcach” oraz z rewelacjami pana Jana T. Grossa na temat „złotych żniw polskich chłopów w Treblince” i „łapaniu okazji na zabicie kilku Żydów” tuż po wojnie.  On to powiedział i świat to usłyszał – dzięki francuskiemu serialowi  na temat Holocaustu „wypuszczonemu” w styczniu 2015 r.

Oto w ostatnich dekadach XIX w. kiedy do Ameryki Południowej ruszyła fala gigantycznej emigracji, w krajach takich jak Argentyna czy Brazylia w niektórych regionach stosunek liczby kobiet do mężczyzn był jak 1 do 10.
 Potrzeba kobiet była paląca i na swój sposób i nie bez „sukcesu” próbowało ją rozwiązać  środowisko  obywateli Imperium Rosyjskiego z niewielką pomocą „pograniczników niemieckich, austriackich czy brytyjskich” i oczywiście niemieckich towarzystw okrętowych, obsługujących linie pasażerskie z Hamburga do: Buenos Aires, Rio de Janeiro czy Nowego Jorku.

Byli to „prawdziwi profesjonaliści”, którzy nabierali „doświadczenia w branży” na terenie Rosji i Królestwa Polskiego  poczynając od lat 70-tych XIX w.

Jak dotychczas najpełniejsze opracowania powstało dzięki  prof. Edwardowi  J. Bristow  z Uniwersytetu Yale w książce z 1983 r. pt. „Prostitution and Prejudice. The Jewish Fight Against White Slavery 1870- 1939” (Prostytucja i uprzedzenie. Żydowska walka z   białym niewolnictwem 1870- 1939”).
 

Profesor Bristow spędził podobno sporo czasu nad archiwami policyjnymi i starymi gazetami „z epoki” i  opisał  zjawisko zorganizowanego nierządu na  obszarach tzw. strefy osiedlenia Żydów  w Imperium Rosyjskim .  Książka jest pełna statystyk i  opisów przerażających historii z akt sądowych. 

Wśród nich przedstawione są takie fakty jak:
-  w Królestwie Kongresowym oraz strefie osiedlania Żydów (zachodnie gubernie  Rosji) Żydówki - prawo rosyjskie zezwalało na prowadzenie domów publicznych  kobietom powyżej 30 roku życia - prowadziły 203 z 289 licencjonowanych  lupanarów,

- z informacji podanych przez dr. Maretskiego, dr. Giedroycia, Romana  Buczyńskiego, Sholome Levina, wynika, iż w 1889 r. Żydówki prowadziły 16, spośród 19 legalnych domów publicznych istniejących w Warszawie,

- w Proskurowie, wszystkie trzy licencjonowane domy publiczne były w  posiadaniu Żydówek, podobnie jak większość "przybytków rozkoszy" w  Żytomierzu. Także w Mińsku wszystkie - spośród 14 zalegalizowanych domów publicznych - były ich własnością,

- wedle danych rządowych - 30 z 36 legalnych domów publicznych  guberni chersońskiej było prowadzonych przez Żydówki.

Władze imperium miały na to zjawisko patrzeć okiem raczej przychylnym, bowiem „rozwiązywało” ono „pewne problemy” w miastach garnizonowych.  Te miasta były pełne prostytutek  żydowskich a najwyższy  ich odsetek w całym Imperium  miał być wyliczony dla miejscowości Sokółka na Podlasiu.

Podobnie miało być w Cesarstwie Austro-Węgierskim a konkretnie w Galicji, gdzie wg szacunków w 1902 r. 30-50% lokalnych prostytutek to były Żydówki a „odsetek żydowskich stręczycieli, handlarzy kobietami i właścicieli domów publicznych był – jeszcze większy…”.  

A „w  roku 1892, we Lwowie, miał miejsce głośny proces 27 handlarzy kobietami  (wszyscy byli Żydami galicyjskimi), oskarżonych o sprzedaż 29 kobiet do  domów publicznych w Turcji, Egipcie i Indiach. Spośród owych 29 kobiet, 9 (30%) NIE było pochodzenia żydowskiego…”. Czyli – 70%  było Żydówkami .  Nawiasem, proces był bardzo głośny i opisywany przez prasę w całej Europie.

 

Podobnie było w u kajzera Wilhelma: „…lista handlarzy sporządzona przez policję w Hamburgu w roku 1912  obejmuje 402 osoby z czego 271 (67%) była pochodzenia żydowskiego.  Zdecydowana większość z owych 214 osobników z pierwszej listy pochodziła z Królestwa Kongresowego, Galicji, Bukowiny i zachodnich guberni rosyjskich..”.

 

No więc kiedy pojawił się „popyt” w Ameryce Południowej, „zdolność do oferowania podaży” była już na bardzo „wysokim poziomie organizacyjnym”.  Poza powszechnie znanymi  punktami przerzutowymi jak porty w Odessie czy Hamburgu były zupełnie dziś zapomniane miasta przygraniczne jak dzisiejsze Mysłowice, które zasłynęły dzięki mowie posła do Reichstagu Wojciecha Korfantego  z 1913 r. i  odważnym działaniom nieskorumpowanego Komisarza Policji – Polaka Halemby. 

Nic  lepiej  nie opisuje tego zjawiska w Argentynie niż  powstanie i działalność specyficznego przedsiębiorstwa  założonego około roku 1860 pod nazwą „Warszawskie Żydowskie Towarzystwo Pomocy Wzajemnej” ,które zasłynęło na cały świat dzięki „procesowi stulecia” w Buenos Aires , zakończonego we wrześniu 1930 r. skazaniem 108 gangsterów oskarżonych o handel żywym towarem i wiele innych przestępstw z tym związanych. Wcześniej bo w 1927 r. „Towarzystwo” zostało zmuszone do zmiany nazwy na „Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Zwi Migdal”.

 

Największy rozkwit „biznesu” „Towarzystwo Warszawskie” odnotowało po I wojnie światowej , kiedy to  430 „panów z Towarzystwa” czyli  żydowskich alfonsów (zwanych tam „rufios”) kontrolowało 2000 burdeli  z 30.000 prostytutek w samej Argentynie, nie licząc Nowego Jorku czy Brazylii. Obroty sięgały 50 mln USD – rocznie, co daje na 60 lat działalności , przy skromnym szacunku 20 mln USD – rocznie „ogólny przychód”  na poziomie 1,2 mld USD wg ówczesnej wartości dolara.

Aby zrozumieć  specyfikę zjawiska i  jego niszczące społeczne skutki oraz potworną szkodę dla wizerunku Żydów na świecie (sprawą „handlu żywym towarem” zajmowała się np. Liga Narodów,
konferencje międzypaństwowe policji, międzynarodowe konferencje socjalistów etc.) wystarczy opisać tzw. „modus operandi” wedle docenta wiki: dziewczęta żydowskie z przeludnionych  sztetli Galicji i zachodnich guberni Imperium Romanowów lub ich rodzice – natrafiali na przybyłych „z Ameryki” „ młodych ludzi sukcesu”, którzy „potrzebowali  żony lub służącej w dobrej żydowskiej rodzinie”. Dziewczęta często mówiące jedynie w jidish w wieku od lat 13 do 20 otrzymywały zapewnienie pokrycia kosztów podróży, wyrobienia dokumentów a „szczęśliwe narzeczone” albo były „poślubione oblubieńcowi” przez znanego mu „rabina z Warszawy” albo „jechały do narzeczonego”.
 

Niektóre relacje mówią o zamykaniu i więzieniu już na niemieckim statku z Hamburga oraz o gwałtach i przemocy. Niezależnie od tego, wszystkie „kandydatki na żony lub służące” trafiały jako „świeże mięso”( było to hasło przybycia „nowego ładunku do portu”) „na prezentację”  do dwóch lokali w Buenos Aires: Hotel Palestina lub Cafe Parisienne, gdzie nago musiały przemaszerować przed „wysoką komisją” złożoną z panów alfonsów z „Towarzystwa” i  tam były „klasyfikowane” oraz rozdzielane do odpowiedniej „rangi” burdeli.  Najbrzydsze lądowały pod nazwą „worek kartofli” na prowincję, gdzie czekało je prawdziwe piekło na ziemi, chociaż to w Buenos Aires też było piekłem.

Znakomita większość  burdeli w Buenos Aires znajdowała się w dzielnicy żydowskiej na ulicy Junin. Największe miały po 60-80 prostytutek. Bez możliwości ucieczki,  bowiem zarówno policja jak politycy miasta i Argentyny – byli dokładnie i doskonale skorumpowani a niektórzy byli szczęśliwymi klientami tych przybytków.  Jakkolwiek w burdelach tych znajdowały się również: Włoszki, Francuzki  czy kobiety innych narodowości, to największy odsetek stanowiły Żydówki z Rosji i Galicji. I to te kobiety były „rozpoznawane” jako „Polki” , co w zasadzie do dzisiaj jest   przedmiotem wielkiego dyskomfortu Polonii argentyńskiej , złożonej głównie z  rolników oraz np. inżynierów i robotników przemysłu naftowego.

I dopiero po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 r.   Argentyńczyk- konsul RP wymusił  w latach 20-tych m.in. wyrzucenie z nazwy największej organizacji handlarzy żywym towarem – słowa „Warszawskie”. Słowo „polaca” w rozumieniu – „kurwa” – pozostało do dziś a Polonia Argentyńska zdołała wymusić  używanie słowa „Polonesa” w odniesieniu do kobiety polskiej.

Najobrzydliwszą stroną tego procederu były porwania młodych kobiet. Nasiliło się to po I wojnie wraz z emancypacją  kobiet i niejednokrotnie wymuszonymi podróżami w poszukiwaniu  pracy.
Nagle na dworcach kolejowych pojawiły się „miłe panie w średnim wieku, nauczycielki zresztą, posiadające agencje pośrednictwa pracy nauczycielek i  sekretarek”, które okazywały się naganiaczkami do burdelu.
 

 Było to zjawisko bardzo rozwinięte i postrzegane jako bardo groźne przez społeczeństwo.  W efekcie w większych miastach powstały wręcz wolontariaty katolickie( i protestanckie), działające na dworcach kolejowych  w Krakowie, Warszawie i Poznaniu   jako „Misje Dworcowe Komitetu do Walki z Handlem Kobietami i Dziećmi”. Na dworcach można je było poznać po biało- żółtych opaskach .  Ich pierwszy Zjazd odbył się 3  lutego 1929 r.  

Działalność Towarzystwa Zwi Migdal „Wzajemnej Pomocy” została nieco ukrócona przez jednego nieprzekupnego prokuratora   Julio Alsogaray   i jednego nieprzekupnego sędziego     Dr Rodrigueza Ocampo w Buenos Aires, którzy znaleźli JEDNEGO świadka, który chciał zeznawać, a była to Rachel Liebermann z Łodzi, wdowa z dwoma maleńkimi synami, pozostawiona w Argentynie bez środków do życia po śmierci męża. Dobrzy panowie z „Warszawskiego Żydowskiego Towarzystwa Wzajemnej Pomocy”  trafili na twardego przeciwnika, bo Rachel żyła już jakiś czas w Argentynie  no i miała dwoje dzieci. Zdecydowała się zeznawać, ale mimo wyroków, organizatorzy „apelowali” i po skróconych wyrokach – zrobili „pokazówkę” celem „zdyscyplinowania środowiska” i  dzielnej  kobiecie – podstawili „zakochanego konkurenta”, który był alfonsem – akurat jej nieznanym. Po „ślubie” facet wsadził ją „karnie do burdelu”.  Przetrwała jakoś i to ale zmarła bardzo młodo – w wieku lat35 w biedzie i opuszczeniu i nie wiadomo, co się stało z małymi synkami tej dzielnej kobiety.

Kiedy się czyta o tych wszystkich sprawach, pozornie zamierzchłych, notorycznie natykamy się na próby  usprawiedliwienia handlu żywym towarem ze zdecydowaną „nadreprezentacją” Żydów z Galicji i Imperium Rosyjskiego – „antysemityzmem” i „pogromami”.

Jest o o tyle ciekawe, że np. słynny proces 27 handlarzy żywym towarem miał miejsce w 1892 r. – a pogrom w Kiszyniowie – miał miejsce w 1903 r., gdzie zresztą było jedno z „najgorętszych” miejsc „naboru”.  Gazety, które opisywały procesy handlarzy żywym towarem są zwłaszcza w prasie polskojęzycznej nazywane „skrajnie antysemickimi”, jakby ten fakt (o ile miał miejsce) mógł pomniejszyć grozę tej zbrodni na  bezbronnych kobietach i dziewczynkach – dokonywanej przez kryminalistów bez sumienia  a przy cichej pomocy „panów z władzy”- policyjnej, administracyjnej czy celnej – rosyjskiej, niemieckiej czy austriackiej i  odpowiednio „po drugiej stronie Oceanu”: amerykańskiej, brazylijskiej czy argentyńskiej.


Dziwnym trafem przez dekady nie udało się na terenie dwóch państw będących rezerwuarem „żywego towaru” uchwalić ostrych przepisów przeciwko:  prostytucji, stręczycielstwu, porwaniom, przetrzymywaniu siłą, gwałtom czy prowadzeniu domów publicznych.  

Dowodem na to jest przemówienie Wojciecha Korfantego w niemieckim Reichstagu z 14 lutego 1913 r.  w sprawie „krycia” handlarza żywym towarem Samuela Lubelskiego obywatela rosyjskiego  przez lokalne władze niemieckie na terenie Mysłowic, gdzie był „punkt przerzutowy towaru” do Wiednia i Hamburga. Oto fragmenty: „…Muszę omówić proces, który toczy się obecnie przed sądem ziemiańskim w Bytomiu przeciwko niejakiemu Lubelskiemu, oskarżonemu o handel żywym towarem. Lubelski jest rosyjskim obywatelem. Rząd rosyjski za jego sprośne rzemiosło skazał go na zesłanie do Archangielska. Zbrodniarz ten zdołał zbiec i osiadł w miejscowości Jęzor naprzeciwko Mysłowic. Władze austryackie wydaliły go jednak. Przeniósł się do Mysłowic i dostał stanowisko w biurze zastępcy hamburskiej linii okrętowej. Prezes regencyjny opolski Schwerin pozwolił mu na przebywanie w Mysłowicach."
I dalej: „…Handlarz żywym towarem przez lata całe uprawiał swe niecne rzemiosło. Albowiem Lubelski i jego pracodawca Weichmann byli w porozumieniu z policyą mysłowicką. W restauraycji naprzeciwko dworca w Mysłowicach otworzyli konto i urzędnicy brali sobie co dusza pragnęła. Nawet burmistrz mysłowicki w tę sprawę jest zawikłany…."

W artykule  na stronie www.myslowice.naszemiasto.pl dalej jest mowa o tym, że :”… Korfanty krytykuje ministra, który zwolnił ze służby uczciwego policjanta Halembę za to, że skarżył się na związki policji z Lubelskim. Mówi dalej: "Dziewczyny prowadzono zaułkami do prywatnego mieszkania Lubelskiego, potem wysyłano do zakładu rozpusty w Buenos Aires. Policya popiera haniebny handel żywym towarem! W wydziale ministra policyi żelazną miotłą należałoby zrobić porządek!". ..”.

Powstanie nowych państw na terytoriach Imperium Rosyjskiego i  Austro-Węgier proceder może trochę utrudniło ale go nie zlikwidowało.  Najstraszniejszym  pomnikiem tego zjawiska jest opinia  pojawiająca się w literaturze tematu, iż „handel żywym towarem w Buenos Aires zamarł w 1939 r. w związku z „brakiem towaru”.


Skala zjawiska była porażająca: w Warszawie w 1905 r. „maszeruje 100 żydowskich alfonsów”, w  statystykach hamburskiej policji  w 1912 r. „występuje” ok. 230 „trafikantów żydowskich”  (tutaj mają ”towarzystwo” innych nacji, np. niemieckiej, która specjalizuje się w wywożeniu Niemek z krajów nadbałtyckich) a w Buenos Aires jest to całe „Towarzystwo Zwi Migdal” inaczej „Warszawskie”, gdzie ciężko pracuje 430 alfonsów a przecież to nie jedyne „towarzystwo w Buenos Aires” a  „w szczycie” nawet 1000 . Jest jeszcze „Club 40 i kilka innych. Jest jeszcze Montevideo i Rio de Janeiro i tam też są „rufianos” czyli alfonsi.

Wygląda na to, że można szacować tych „zawodowców” na jakieś 1000-2000 sztuk w samym Buenos Aires  a „łącznie”może nawet 5-10 tysięcy, jak się „doliczy” Nowy Jork, Daleki Wschód, Istambuł, Grecję etc.  Mogliby utworzyć związek zawodowy.

Najciekawsze jest to, że w Polsce literatura na ten temat  jest znikoma lub żadna a jeśli coś się pojawia , to „zdolny wykształcony dziennikarz” „omyłkowo” te nieszczęsne prostytutki z Buenos Aires nazywa „Polkami”  jednocześnie pisząc o próbach odnowienia „żydowskiego cmentarza prostytutek w Buenos Aires”.  Albo że „40% prostytutek Buenos Aires pochodziło z Polski”. W roku 1905 na przykład.

Nie poczuję się lepiej oglądając komedię „Pół żartem , pół serio”, w której główna bohaterka to Polka

„Susan Kofoltshyk” „z niższych sfer kolejowych” , która ma słabość do saksofonistów, alkoholu  i nieokiełznanego seksu. Niemal prostytutka. Niemal.  Lub oglądając oscarowy „Sophie’s Choice”, w którym Polka  „uratowana z Holocaustu” „robi loda” „Żydowi lekko choremu psychicznie”.

Pozostaje jeszcze pytanie: co się stało w czasie wojny z tym „Towarzystwem Zwi Migdal” inaczej „Varsovia Society”, które w ciągu 60 lat wysłało i wykorzystało ok. 30-50 TYSIĘCY białych niewolnic , głównie Żydówek. Zapewne „dziewczęta” były raczej zadowolone, bo „konkurencja nie dojeżdżała” i spokojnie się starzały. Nawet uzbierały na skromny żydowski cmentarz chyba w 1941 r. Ale co z tymi alfonsami? To było całe 60-70 lat i zaangażowane w to były całe rodziny PRZEZ POKOLENIA!  Co się stało z rodzinami takich zasłużonych założycieli  Towarzystwa Warszawskiego jak:  Simon Rubinstein,
 Adolf Weissman, Sigmund Reicher, Adolf Dickenfaden (zwany te „królem sutenerów”),  Noe Traumann,  Rodzina Goldenbergów, Bracia Springfeder (z Warszawy), Bracia Goldstein, Jacob Zabladovitch z trzema synami, Israel Meyrowitz,  Zacharias Zytnitski (prezydent w roku 1926),
Felipe Schön, Max Salzman, Simon Brotkevich, Abe Marchik, Jacob Zabladovich,  Sally Berman i Marcus Posnansky.

I jeszcze jedno pytanie: czy my mamy „przepraszać za nich” , czy „ktoś przeprosi nas za nich”.  Bo żyli wśród nas i  siali zniszczenie wśród nas. Oraz „wyrobili nam opinię” w tym Buenos Aires „na wieki”.

PS. Handel żywym towarem z  Europy Środkowej w tym z Polski - przez Odessę do Istambułu i Hajfy (statkiem) oraz do burdeli Berlina i wszystkich „kurortów” Hiszpanii, Portugalii i Grecji – ma się dzisiaj świetnie. Szacuje się ilość ofiar tego procederu na 10-30 milionów dziewcząt, chłopców i małych dzieci.  Do prostytucji dochodzi handel „na organy”.

 

https://pl.wikipedia.org/wiki/Cwi_Migdal

http://jwa.org/encyclopedia/article/argentina-jewish-white-slavery

http://www.ynetnews.com/articles/0,7340,L-3403899,00.html

http://myslowice.naszemiasto.pl/artykul/z-historii-myslowic-korfanty-oskarza-handlarzy-kobietami,1744205,art,t,id,tm.html

 

 

Ciekawski, prowincjonalny wielbiciel starych kryminałów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo