pink panther pink panther
5172
BLOG

Przypadki sportowców w Rio czyli duch Mariana Renke i pani Koszewska.

pink panther pink panther Sport Obserwuj notkę 68

Bloger Syzyfoptymista napisała notkę „Moje trzy grosze w sprawie afery Zielińskich”, w której jako druga osoba, poza sportowcem i olimpijczykiem Rafałem Fajdkiem – wzięła, z pewnymi zastrzeżeniami w obronę braci Zielińskich, zlinczowanych medialnie i przez władze sportowe  z ministrem sportu włącznie „na okoliczność dopingu”.

Bloger Syzyfoptymista jest kobietą i opiera swoje wątpliwości na kobiecej intuicji. Ja też mam wątpliwości i one są związane z gigantycznym rozziewem pomiędzy tym, jaką postawę sportową zaprezentował skromny chłopak z okolic Zielonej Góry w Londynie a obecną regularną nagonką na niego w sytuacji, gdy jest podejrzany o stosowanie dopingu ale gwałtownie protestuje, że takiego używał.

Przyznam, że obecna Olimpiada to dla mnie źródło nieustającej zgryzoty i melancholii i pragnę o niej zapomnieć jak najszybciej. Ale pewne pytania powinny być jednak zadane.  

Na początek wkleję swój komentarz spod notki Syzyfoptymista, który to komentarz jest może stronniczy, ale wyraża moje uczucia i wrażenia po tym, jak wszyscy chcą szybko zamieść aferę pod dywan, całą winę zrzucając na sportowców:”… Dzięki za notkę. Też mam podobne odczucie, że ktoś ich wrobił. Zwłaszcza, kiedy okazało się, że polski pływak, kandydat do medalu "nie został zgłoszony zgodnie z procedurą" na jakiś start i przeszła mu (i nam ) koło nosa szansa na medal.
Ja mam długą pamięć i pamiętam, z jaką determinacją Adrian Zieliński "przedzierał się" do występu na Olimpiadę w Londynie. Jak go te "władze sportowe ciężarowe" - "wspierały inaczej". No i kiedy już dostał złoty medal olimpijski (jeden z bardzo niewielu, jakie Polska wówczas zdobyła) to ujawnił, że w zasadzie trenował w warunkach trzeciego świata i na swój koszt. Nikt go nie znał "w Warszawie". Stała się rzecz straszna. Upokorzył towarzyszy działaczy i pokazał, że kasę (niemałą) biorą - ZA NIC. Bo akurat "ich pupile" niewiele wtedy ugrali. Takich rzeczy towarzysze nie zapominają.
Bardzo mnie dziwi nieodpowiedzialne wystąpienie ministra sportu, który SAM JEST ODPOWIEDZIALNY, żeby sportowcy zakwalifikowani na Olimpiadę - byli sprawdzani i testowani i 1000 razy, aby wszystko poszło zgodnie z planem. A jak się "okazało" (jeszcze nie wiadomo co, bo przecież możliwe są różne rzeczy) to wszyscy ci biurokraci odpowiedzialni za porządek i bezpieczeństwo oraz zachowanie sportowców i ich stan zdrowia - CIESZĄ SIĘ, że wybuchł skandal i że Polska została upokorzona i po raz pierwszy od 60 lat - nie ma medali w podnoszeniu ciężarów. Wojsko nie mogło być gorsze, skoro minister sportu zamiast podać się do dymisji, sam rozrywa szaty z oburzenia.
Jako podatnik słabo zajmujący się ROZRYWKĄ DLA GAWIEDZI jaką jest sport w wykonaniu "wyczynowym" ("chleb i igrzyska") - mam pytanie do oficjeli: a za co ja wam płacę??? Za "wyrazy oburzenia PO" czy za to, żeby zawodnik, który dzielnie się sprawił na poprzedniej Olimpiadzie - miał bezpieczeństwo, ochronę lekarską i PRAWNĄ.
Myślę, że jakieś porządne śledztwo prokuratorskie w sprawie zmarnotrawienia pieniędzy podatników z powodu nie wykonania swoich obowiązków przez tzw. działaczy, zarówno w sprawie uniemożliwienia występu pływaka/pływaków jak i dziwna historia z dopingiem w podnoszeniu ciężarów - podejmie. Wyjazd do Rio to są duże pieniądze dla każdej osoby i każdy "działacz" winien zostać poddany śledztwu - co do minuty - swoich działań w czasie Olimpiady.
PS. Stawiam na zemstę na Adrianie Zielińskim plus może nawet - "wsparcie medialne dla towarzyszy radzieckich", którym afery dopingowe naprawdę zniszczyły "imidż"- ze strony tutejszych różnych ludzików, działających w sporcie a wywodzących się ze WSI. Najbardziej tę aferę rozgłaszały media niemieckie (Der ONet). Kiedy jeszcze nie było wiadomo, co właściwie się stało. Bo ja do dzisiaj nie wiem, co się właściwie stało. Może któryś działacz poczęstował pana Adriana "oranżadą". Bo gorąco było.
No i właściwie po co jest jakiś "minister sportu". Do czego takie coś służy, skoro nie można zapewnić nawet zapisania pływaka na występ w dyscyplinie, w której mógł zdobyć medal?...”.

Ja oczywiście się nie znam i nie mam racji ale za to przy tej okazji poznaję nowe nazwiska ze „świata sportu olimpijskiego” i przypominam sobie stare.

Dla mnie ekipa olimpijska składa się z trzech części: sportowców, ekipy technicznej czyli lekarzy, trenerów, masażystów, psychologów i „ekipy biurokratycznej”, która składa się „z działaczy sportowych”, z których niektórzy pamiętają jeszcze czasy Gomułki. Za czasów Gomułki „działacze” to byli ci towarzysze, co jechali, żeby pilnować, żeby sportowcy nie „wybrali wolności”, pisali notatki czyli kolokwialnie – donosy i handlowali kremem Nivea. Jeśli się mylę, proszę mnie poprawić.
Jedno jest pewne, w tamtych czasach polscy sportowcy mieli zapewnione dla uzyskania wyników pełne bezpieczeństwo materialne, medyczne, finansowe i prawne. Mieli poprawiać wizerunek PRL, więc stanowili ważny element „marketingu politycznego”.

Co się zmieniło dzisiaj? Ponieważ elity III RP przestały dbać o pozytywny wizerunek Państwa Polskiego, sportowcy nie są „już potrzebni” w czasach, gdy państwo polskie wydaje pieniądze podatnika na PISF kręcący filmy takie jak „Pokłosie” czy „Ida”.  

No więc okazuje się, że złota medalistka i mistrzyni świata w rzucie młotem pani Anita – trenowała pod mostem a medalista z Londynu w podnoszeniu ciężarów– trenował w jakiejś kanciapie w dawnym PGR na końcu świata pod Zieloną Górą – i nikogo w zasadzie nie obchodzili.
O ile nakłady finansowe na sportowców –kandydatów na olimpijczyków – relatywnie malały, a liczba medali olimpijskich spadała do poziomu żenującego, to koszty biurokratyczne – jak najbardziej rosły.
W roku 2003 wybudowany został obiekt pod nazwą: Centrum Olimpijskie Warszawa, Wybrzeże Gdyńskie 4. Wybudowany przez Echo Investment budynek o 6 kondygnacjach, posiada 9.577 metrów kwadratowych powierzchni całkowitej a 6.847 metrów powierzchni użytkowej. Z tego 6.500 metrów czyli 94,5% to ….powierzchnia biurowa. Zapewne 347 metrów kwadratowych to powierzchnie sal treningowych dla najwybitniejszych sportowców. Albo restaurants serwujące sushi i ośmiorniczki.

Wieloletni Przewodniczący Polskiego Komitetu Olimpijskiego  i szef mamusi obecnej pani dyrektor od logistyki, Marzenny Koszewskiej -  członek PPR, zastępca członka KC PZPR i członek władz Towarzystwa Przyjaźni Polsko Radzieckiej  tow. Marian Renke – nie dożył do otwarcia tego bizantyjskiego „pałacu sportu” (zmarł w 1992 r.), ale zostawił po sobie samych profesjonalistów i do nich, jak rozumiem ma należeć pani Marzenna, która w Rio udzielała wywiadu dziennikarzowi Der Onet „na okoliczność podejrzenia o doping jednego pływaka”. Którego „cofnęli, wysłali do Warszawy i wyciągną konsekwencje”.
No to może parę słów o tej profesjonalistce, która chyba jest typową przedstawicielką gatunku pod nazwą „działacz sportowy na etacie III RP”.


Autor „Kroniki Sportu Polskiego” pisze o pani, która wyjaśniała nam w imieniu polskiej ekipy olimpijskiej sytuację powstałą po wycofaniu pływaka z zawodów z podejrzeniem o doping. Pani Marzenna Koszewska nigdy nie uprawiała żadnego sportu  ale jej mamusia znała kogo trzeba. Oto co mówi o niej autor Kroniki Sportu Olimpijskiego:  „…Znamy się od wielu lat, właściwie niemal od początku jej pracy w Polskim Komitecie Olimpijskim. Młodziutką, wielkiej urody kobietę nietrudno było dostrzec w dawnej siedzibie PKOl przy ulicy Frascati w Warszawie, choć z początku była „myszką” w sekretariacie. Systematycznie pięła się po urzędniczej drabinie, podnosiła kwalifikacje, rozwijała wiedzę. Niepostrzeżenie stawała się osobą nieodzowną w biurze, a potem w naszych misjach olimpijskich, poczynając od Seulu. Ma na koncie 11 takich wyjazdów, a w 2010 roku w Vancouver była już zastępcą szefa….”
Sama pani Koszewska mówi co następuje:„…Moja mama Krystyna Nowakowska pracowała w Polskiej Federacji Sportu, była urzędniczą prawą ręką jej szefów – Mariana Renkego i Janusza Pawluka, którzy jednocześnie kierowali polskim ruchem olimpijskim.A że właśnie skończyłam naukę, znałam angielski i hiszpański, mama wpadła na pomysł, bym zatrudniła się w PKOl (prezydentem MKOl był już wówczas Juan Antonio Samaranch). Poleciła moją skromną osobę szefom. Uznali, że córka musi mieć podobne cechy jak matka, którą ogromnie cenili, więc trafiłam na Frascati, gdzie wówczas mieściła się siedziba PKOl. Proszę sobie zbyt wiele nie wyobrażać, na najniższe urzędnicze stanowisko, o czym ty zresztą dobrze wiesz….”.

Jakie słodkie. Przypadkiem Juan Antonio Samaranch to był taki niezatapialny Prezes Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, który jako syn bogatego producenta tekstyliów w czasach generała Franco , zajął się nie tekstyliami a dziennikarstwem sportowym. A dobry generał Franco uczynił go ministrem sportu.  A kiedy generał Franco zmarł, to nowe demokratyczne władze Hiszpanii uczyniły z niego- ambasadora demokratycznej Hiszpanii w Moskwie, ZSRR. Misję swoją pełnił w latach 1977-1981. I jak podaje docent wiki: „…Nawiązane w tym okresie kontakty w radzieckich sferach rządowych pomogły mu wygrać konkurs na najwyższe stanowisko w Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim…:.

Dorobek urzędowania pana Przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego w latach 1980-2001 pana Juana Antonio Samarancha  jest imponujący. Jak podaje docent wiki:”... Podczas jego prezydentury Międzynarodowy Komitet Olimpijski musiał poradzić sobie z bojkotem Olimpiady w 1984 w  Los Angeles przez państwa Bloku Wschodniego, kontrowersją związaną z używaniem dopingu przez atletów, a także z problemem korumpowania członków Komitetu Olimpijskiego przez miasta kandydujące do objęcia Igrzysk. Uznaje się, że w efekcie prowadzonej przez niego polityki MKOl omal nie stanął na skraju bankructwa, a dodatkowo na długie lata pogrążył się w aferze korupcyjnej….”.

Podobno w 1999 r. musiało z Komitetu odjeść aż 9 członków podejrzanych o korupcję.
No i mamy te pogłoski o „luksusowych kwaterach dla polskich olimpijczyków”, które dzielą z lokalnymi karaluchami i zaciekami od wilgoci oraz panią Marzennę Koszewską – dyrektora ds. logistyki i kontaktów międzynarodowych Polskiego Komitetu Olimpijskiego, której kariera opiera  się na tym, że mamusia „była prawą ręką tow. Mariana Renkego z KC PZPR i Towarzystwa Przyjaźni Polsko Radzieckiej”. I który znał Juana Samarancha, słynny wzorzec z  Sevres w zakresie stosowania czystych reguł sportowych w sporcie olimpijskim.  I która ma się starać o jak najlepszy wizerunek Polski w świecie Olimpiad.

Myślę, że warto postarać się o porządne i wszechstronne śledztwo w sprawie tego, co działo się i dzieje w zakresie nie tylko „brania” lub „wrabiania” polskich sportowców – pewniaków do medali olimpijskich – na tej Olimpiadzie. Po tym, jak wizerunek sportu rosyjskiego po prostu rozpadł się w oczach z powodu dopingu na skalę przemysłową. Bo dzisiaj media w Polsce nie piszą już o dopingu w rosyjskiej ekipie  olimpijskiej tylko rozrywają na strzępy braci Zielinskich. To bardzo daje do myślenia.

PS. Ja oczywiście zupełnie nie mam racji i nie znam się na sporcie. Ale na biurokracji, starych komuchach i ludzkiej naturze znam się trochę.

http://eurosport.onet.pl/rio-2016/plywanie/brak-konrada-czerniaka-na-liscie-startowej-decyzje-podjeli-trenerzy-maja-do-tego/n8msf0

http://www.kronikasportu.pl/artykuly/osobowosci-polskiego-sportu/10-osobowosci-polskiego-sportu-w-2011-roku/marzenna-koszewska/

http://www.przegladsportowy.pl/igrzyska-olimpijskie/rio-2016,fajdek-wierze-w-niewinnosc-zielinskich,artykul,710537,1,13322.html

https://pl.wikipedia.org/wiki/Juan_Antonio_Samaranch

http://www.urbanity.pl/mazowieckie/warszawa/centrum-olimpijskie,b900

 

Ciekawski, prowincjonalny wielbiciel starych kryminałów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport